nie wiem do jakiego stopnia, ale... Zresztą to pańska rzecz panie doktorze...
— Proces wyjęknął ojciec... O wszystko, tylko nie to... Czyż zresztą zagoi to rany w sercu?...
Ale włożył starannie kopię do portfelu i pośpiesznym krokiem wrócił do domu, gdzie oczekiwali Robinowie i żona.
Matka ledwie mogła się pohamować słuchając testamentu. Pani Robin wydawała okrzyki oburzenia, a pan Robin zadecydował:
— Nie ważny!... Całtiem nieważny!... Jestto obgaz bezbożności i niemogalności... Nieważny... pgawniczo nie ważny! I jatże wpgowadzić księdzagenegata w posiadanie? Ha... o tem ni słowa?... Ha! To wszystto nieważne!
Przez trzy godziny cytował komentarze procesu cywilnego i wyroki trybunału kasacyjnego. W oczach mej matki palił się ponury, straszny płomień nienawiści. Ojciec żalił się płaczliwie!...
— Nie wspomniał nawet o malcu!... Ach, gdybyście państwo wiedzieli jakeśmy go pielęgnowali!... Albert mu czytał na głos po całych dniach... Jego bratanek... czy to nie przechodzi pojęcia ludzkiego? Ach... dopieroż to b dą sobie drwić z nas Sérvierowie! Bagatela... biblioteka Sérvierom!... O, za pozwoleniem!...
Pogrzeb był prosty i krótki jak sobie tego życzył stryj. Był nawet wprost wesoły. Nie udeko-