to rzecz znana... nie dostrzega nigdzie ni cienia złego... A jednak powinienby znać księdza Juliusza... Nie mówię zresztą już o trudnościach i scysyach w łonie rodziny... ładnie to będzie, niema co mówić.
— Ale w jakim chagatterze będzie tu tsiądz Juliusz, czy jato witagy?
— Nie wiemy... zapewne jako ksiądz prywatny!
I dodała głosem, w którym brzmiała cała uraza i żal do księdza.
— On księdzem prywatnym... ten człowiek, który mógł zostać biskupem, gdyby był tylko chciał i uczynić tyle dobrego rodzinie!... Bylibyśmy pchnęli Alberta na drogę karyery kościelnej... zamiast tego wszystkiego, cóż nas spotyka?
Pani Robin poruszyła się na krześle, zachwiała suchym biustem i grymas złośliwy wykrzywił jej wargi.
— Ależ droga pani — pocieszała — niech się pani nie martwi... Trudno, stało się i tego zmienić nie można... ważną jest dla państwa rzeczą to, że powraca... powinniście się z tego radować...
Matka wzruszyła ramionami.
— Z pewnych względów... tak... z innych nie... Nie znasz go droga pani Robin.
— Wiem tylko jedno — odparła — wiem, że jest księdzem!... Zresztą zawsze to dobrze mieć przy sobie krewnego... pielęgnuje się go... czuwa... wie się co robi... i zawsze jest się na miejscu, gdy
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/45
Ta strona została przepisana.