Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/62

Ta strona została przepisana.

płaty własnego ciała i strugi krwi, słuchacze zrazu zdumieni i zawstydzeni gwałtownością, i biblijną prostotą zwierzeń miotanych bez obsłonek, uczuli potem pewną niechęć, doznali niemiłego uczucia strachu, ściskania w gardle, dziwnego gniecenia w żołądku. Coś się z nimi działo, czego dotąd nie zaznali i zdawało im się, że patrzą, na linoskoczka wirującego na trapezie w próżni ponad przepaścią. Było to coś jakby zawrót głowy na wyżynach, jakby skok w otchłań śmierci.
Dwie kobiety pobladłe, czepiając się z wysiłkiem poręczy krzeseł wyszły półomdlałe z kościoła, inna zatykając sobie uszy wykrzyknęła:
— Dosyć!... Dosyć!...
I nagle z wszystkich piersi dyszących ciężko, wydarł się ten sam okrzyk straszny i bolesny:
Tak.... tak... dosyć!... dosyć!...
Zamilkł, zabrakło mu oddechu. Ocierał pot obfity spływający mu z czoła i naciągał na ramiona fałdy zbyt obszernej komży. Wtem promień słońca padł na witraż okna umieszczonego naprzeciw kazalnicy, rozlał się po kościele i padł tęczowym pasem na twarz kaznodziei. Wszyscy podnieśli głowy mimowoli na to światło dziwne i oczom ich wydało się, iż widzą nimb cudowny nad głową świętego. Chmura nadpłynęła, zakryła słońce i aureola znikła.
Ksiądz Juliusz uspokoił się tymczasem i ciągnął dalej cicho, a dobitnie wymawiając wyrazy. Głos