— To prawda.. straszne rzeczy... człowiek nie może spokojnie żyć!...
Biedny biskup, jak wszyscy słabi ulegając olśnieniu na widok pozorów siły, uwiedziony wiekuistem przyciąganiem się sprzeczności, na mocy którego charaktery słabe stają się zawsze łupem silnych poddał się przewadze i śmiałości księdza Juliusza nie domyślając się, ile się w tem kryło cynicznej bezczelności. Juliusz przeraził go i opanował. Gdy poznał do jakich nieuniknionych konfliktów zmierza, jaką na siebie ściąga odpowiedzialność wskutek działalności tego narwańca zapóźno już było na zwalczanie w sercu tej niewytłumaczonej sympatyi, jaką dlań uczuł. Juliusz był panem jego władzy, jego sumienia, jego umysłu i jego spokoju, biskup nie mógł i marzyć o wymknięciu się z tych brutalnych rąk, których uścisk z każdą chwilą niemal boleśniej odczuwał. Poddał się tedy nowej tyranii dziwując się jeno, że tak łatwo się mu narzuciła, wbrew usiłowaniom prefekta seminaryum, wikaryusza generalnego, a nawet, ściśle biorąc, wbrew jego własnej woli. Wszystko to wydało mu się dziwnem, niewytłumaczonem, a nadewszystko smutnem.
— Raz, — powtarzał sobie często — porwałem się na jakiś czyn własnowolny... nie wiem dotąd czemu, ani jak... I oto przyznać muszę, że uczyniłem źle... bardzo źle. Widocznie nie urodziłem się na to by, kierować kimkolwiek, nawet
Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/80
Ta strona została przepisana.