Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/93

Ta strona została przepisana.

Dziewczyna milczała. Nie rozumiała ani jednego ze słów szaleńca, rozdzierających ciszę nocy, ale przerażona szałem i gestami księdza chciała wstać.
— Nie, nie! — wykrzyknął — Nie wstawaj... zostań... jesteś piękna... Zapach twego ciała oszałamia mnie!... Noc ciemna!... Nikt nas nie dostrzeże!... I czemuż się boisz? Mów!
Dziewczyna milczała.
Ksiądz Juliusz pomyśłał.
— Będzie się broniła, może będzie krzyczała... Dam jej pół franka i zamilknie! Czy tylko zamilknie?...
Pomacał kieszeń sutanny, by się upewnić, że nie zapomniał sakiewki.
— W razie ostatecznym — powiedział sobie — dam jej więcej... Wszystko dam... albo... zatkam usta trawą...
— Zbliż się! — zawołał.
Dziewczyna siedzała nieporuszona.
— Zbliż się! — powtórzył.
Głos jego stał się ostry, rozkazujący. Szał namiętności owładnął jego członkami, wykrzywiał twarz i ręce i popychał ku czemuś, co mogło być zbrodnią głupią i straszną zarazem. Tuż obok połyskiwał sierp. Przyszło mu na myśl pochwycić go i zanurzyć w jej ciele. Resztka rozsądku zamgliła się. Nie wiedział jaki szał nim teraz miota, jaka żądza, morderstwa, czy miłości. Strzępy