Strona:Octave Mirbeau - Ksiądz Juliusz.djvu/96

Ta strona została przepisana.

Leżał tak z godzinę bez słowa, bez ruchu, z ciężką głową, wyczerpany, nie mogąc zebrać myśli, tak unicestwiony, że nie pamiętał nawet co się stało. Po tej całej orgii szału, po tej zamierzonej zbrodni zostało mu jeno wrażenie wstrętu, głębokiego wstrętu do siebie, poczucie zdeptania fizycznego i moralnego. Leżał tak, niby w śnie gorączkowym, a przez mózg snuły mu się obrazy fragmentaryczne, pełne ironii, bolesne. Opętanie nie znikło zwiększając jeszcze wstyd. Mimowoli czuł wszędzie w sobie, w drganiu muszkułów pacierza, wszędy dookoła, kobietę, widział ją w ciemni nocy, w mglistych symbolicznych sylwetkach chmur. Otoczyły go zjawy nagich ciał, w pozach oddania się w spazmach zmysłowych, zwite razem, skłębione, podobne do potwornych powiększeń obrazków pornograficznej książki, którą raz przeglądał w seminaryum. A w dole, pod kopułą rozszalałego w lubieżnej ekstazie nieba czerniały masy lasu, wyolbrzymiałe, groźne jakieś, niby terasy, kolumnady, schody, świątynie, cała dziwna architektura, niby czarna Sodoma zbudowana ku czci wieczyście zwycięskiego grzechu... Znajdywał się w stanie zupełnej prostracyi i z rozkoszą poddawał się upajającemu wrażeniu, że wpada w coś mglistego, w zapomnienie, że istnieć przestaje. Nie starał się otrząsnąć z tego stanu, bojąc się powrotu i brutalnych pytań rozsądku. Ach, gdyby tak bez końca lecieć w ciemń, w bez-