żemy jej pleśnieć i gnuśnieć w domu. Co za pożytek - bo, pytam każdego, dla kraju, płynie z tego, że kandydaci nauk społecznych i ścisłych, cisną się do biur, gdzie z nauką rozbrat na zawsze wziąć muszą, że wysługują się lata całe, zarabiając mniej niż im potrzeba na chleb czarny? Czyż ludzie ci, zgorzknieli wśród warunków otoczenia, bluźnić nie będą tej nauce, która przecież świętością dla nich być winna, czyż nie będą zniechęcać do wstępowania w jej przybytek każdego, kto się rwie do światła z zapałem i ogniem młodości. Tylko, że gdy ich wysyłać się będzie, czy na Wschód, czy za Atlantyk, gdzie tylu już rodaków naszych dorobiło się stanowisk, niech się ich ożywi wpierw świętym ogniem miłości ojczystego kraju, niech się ich opancerzy zbroicą silną, dla odparcia wszelkich zewnętrznych pokus. A wtedy? wtedy jak te wędrowne ptaki powrócą oni znowu do naszych domów, zbogacą nas o cały zasób tego wszystkiego, czego się na obczyźnie dorobili, i zamiast być fermentem rozkładowym, powstałym na tle zniechęcenia i lenistwa, staną się ukrzepiającym czynnikiem, jak te całe legjony Szkotów, co wracają rokrocznie z poza oceanów, z pieśnią na ustach, przy dźwięku której, do snu kiedyś układała ich matka. Prawda, że część pewna emigracyi takiej, wsiąknie w grunt obcy i tam korzenie zapuści, że nie wszyscy powrócą
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.
— 99 —