— Zgadzam się z panem — odpowiedział po pewnym namyśle — ale nasz emigrant snadniej niż wasz, oprze się wynaradawiającym pokusom na obczyźnie, stoi bo za nim cała potęga Anglii. W którąkolwiek więc stronę świata się on zwróci, gdziekolwiek rozbije namioty swoje, wszędzie roztacza nad nim skrzydła, protekcya królowej Wielkiej Brytanii. A waszego, któż zabezpieczy od upadku, cóż zatrzyma na drodze do przepaści?
Cóż?... Oto cała suma tych pobudek moralnych, których Anglik, obywatel wolnego i potężnego kraju, jest w znacznej części pozbawiony, oto wspomnienie jego łez doliny, ziemi niedoli i cmentarnych krzyżów. Wspomnienie to, nie opuści go nigdy, myśl, że on tam niejedną łzę otrzeć może, towarzyszyć mu będzie wszędy, i choćby się nawet chwilowo zbłąkał na nowych drogach pełnych niebezpieczeństw i wybojów, to jednak w końcu (jak w tylu już wypadkach), zwróci wzrok miłośnie w swoje strony, obejmie je serdecznym uściskiem, poświęci im resztę dni swoich.
Tylko na to potrzeba, powtarzam, by gdy wychodzi, brał z sobą grudkę ziemi, by ją nosił na sercu i łzą tęsknoty skrapiał, by nie poszedł, jednem słowem, w tę daleką drogę bez oręża, jakim jest pacierz, którego matka go nauczyła i pieśń o Wandzie co Niemca
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/108
Ta strona została uwierzytelniona.
— 101 —