wieniem, z rozmowy przecież, w którą się z moim sąsiadem wdaję, dowiaduję się, że po Szkocyi, niezmiernie mało wogóle cudzoziemców podróżuje.
— Jeszcze z Amerykanami spotkasz się pan gdzieniegdzie, ale ci prawie za swoich w naszym kraju uważają się, bo mówią jednym z nami językiem; co się zaś tyczy Francuzów i Niemców, tych na palcach mógłbyś pan tu policzyć. Przejeżdżają i oni nieraz co prawda kanał, ale toną po większej części w Londynie...
— A Polacy? — zapytałem, przygotowany z góry na odpowiedź.
— Polacy — tych nader rzadko, wszyscy, jak tu jesteśmy, oglądamy.
Do rozmowy przyłączył się dalszy sąsiad.
— Znałem przed laty jednego Polaka w Edynburgu, zwał się na ski i mieszkał w starej części miasta. Był emigrantem z r. 1846 i w pocie czoła zarabiał na kawałek chleba. Ale czy żyje dziś, nie wiem. O innych zaś, żaden z nas pewnie nie słyszał.
Ale oto i Melrose. Stacya mała, jak wszystkie w tym kraju jednopiętrowa, a obok niej schody i galerya, rzucona po nad szynami na drugą jej stronę. Obok schodów napis: „cross the rails only by the bridge“ (przechodź przez szyny tylko przez most). Przypomniały mi się koleje podziemne w Londynie z napisami wy-
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/191
Ta strona została uwierzytelniona.
— 183 —