barbarzyńców nie zdążyła już po zrujnowaniu klasztoru, wywrzeć swej głupiej zemsty na jego nawie, albo też w kolei czasów, znalazł się ktoś, co ślady spustoszenia na niej zatarł, i nie mając możności lub środków odbudowania całości, poprzestać zniewolonym był na odrestaurowaniu części. Ale pomimo, że część ta musiała chyba odnowieniu kiedyś uledz, cechę ruin z tem wszystkiem na sobie nosi, tylko, że te ruiny, nie robią tego strasznego wrażenia, co ruiny samego korpusu, w którym sterczą jedynie potargane i walące się mury, gdzie ślad nawet sklepienia nie zabezpiecza tego, co pozostało od dalszego zniszczenia. Nawa, w której spoczywa Walter Scott, wprawdzie także dachu jest pozbawioną, wprawdzie także tu i owdzie masz szczątki gruzów i potarganych zrębów, ale przynajmniej po nad jego trumną jest sklepienie chroniące ją od atmosferycznych wpływów, ale przynajmniej gruzy te nie walą ci się na głowę. Nie masz tu, jednem słowem, do czynienia z odrestaurowanym w zupełności budynkiem, odchodząc ztąd, wynosisz zawsze wrażenie ruiny, mimo to jednak ta ruina nie przemawia do duszy twojej tak strasznym głosem przerażenia, jak ruiny głównego korpusu, wpośród których, nie spotykasz się, bo spotkać się już nie możesz ze słowem: „nadzieja“, kędy, jak powiada w swoich Sonetach krymskich, Mickiewicz: „wąż ślizką
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/201
Ta strona została uwierzytelniona.
— 193 —