tu spokojniejszym będzie zdala od gwaru tego świata, nie przepuszczającego nawet cmentarzom i w szalony swój wir, wciągającego niemal trumny? Albo też pragnął on może, by czcigodne jego prochy powstrzymały niszczącą rękę czasu i zabezpieczyły te drogie dla niego mury od ostatecznego upadku? Tak, czy inaczej, leży on tu, obok tej, która była towarzyszką dni jego, i rzeczywiście, opuszczonej od ludzi pustelni, nadaje wszechświatowe znaczenie. Nie ma Szkota, któryby tu nie odbył pielgrzymki, a rzadki cudzoziemiec, jaki tu z za morza przychodzi, nie opuści Edynburga, aby się popiołom poety nie pokłonić. I słusznie, Walter Scott bowiem na pokłon taki zasługuje, a choćby pominąć olbrzymi wpływ jego na literatury wszystkich cywilizowanych narodów, zawsze cześć w każdym obudzać będzie jego gorące przywiązanie do ojczystego kraju, będące źródłem całej jego twórczości.
Dziwne robi wrażenie ten grób jego ponury i smutny. Odcięty rzeką od głównego traktu, zakryty przed okiem gęstą koroną drzew, przytulony do omszałych, walących się rumowisk głównego korpusu opactwa, stoi on tu, jak zjawisko nie z tego świata, i myśli nie o tym zaiste świecie budzi. Zniszczenie jest jego tłem, przemoc fizycznej siły mówi z każdego jego kamienia, posępne „memento mori“ czytasz do-
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/203
Ta strona została uwierzytelniona.
— 195 —