koła. I oglądasz się lękliwie dokoła, czy tu nie zobaczysz gdzie krzyża, tego symbolu zmartwychwstania i nadziei, ale krzyża nie widzisz nigdzie, nadzieja nigdzie nie przemawia do twojej duszy. Jesteś, jak gdyby w świecie pogańskim, który kataklizm jakiś w proch rozsypał i powalił u nóg twoich, i nie widzisz zbawienia dla tego świata, bo nie opiera on się tu na tem, co zbawienie dać może. W środku grobowca, za gotyckiem oknem, widnieje trumna poety. Przywalona ciężkiem kamiennem nakryciem, robi wrażenie czworokątnej skrzyni, i niczem nie przypomina owych wdzięcznych sarkofagów innych krajów, które z poza całunu śmierci, kokieteryjnie spoglądają na ciebie. Jakże inaczej, pomyślałem sobie, spoczywa Thorwaldsen w Kopenhadze. I ten także pragnął nie leżeć na cmentarzu, i ten także chciał mieć niezwykłą mogiłę i pochować się kazał w środku gmachu, który genjuszem swym ożywił i zaludnił. Ale grób jego to poezya wcielona; wszystko się śmieje i wdzięczy w nim dokoła, tak, że zdaje ci się, iż nie umarł on, tylko odszedł ztąd na chwilę, by po ciężkiej pracy usnąć, i że za chwilę do ciebie znów powróci. A Walter Scott? Zwłoki jego gniecie ciężki kamień, gruba krata odcina je od reszty świata, ruina uchwyciła je w żelazne kleszcze. I on odszedł, ale nie na odpoczynek chwilowy, z nim nie zobaczysz się
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/204
Ta strona została uwierzytelniona.
— 196 —