podobnie czytelnik mojej książki, specyalistą geografem nie jest, przeto, że użyję prawnego wyrażenia, „zapisywać się na fałsz“ nie będziemy, i traktować będziemy tę zatokę, jakby była rzeczywiście morzem.
Jadę więc, ale przedewszystkiem dokąd jadę? Zamiarem moim, jest po zobaczeniu hrabstw, ciągnących się na południe Forthy, poznać choćby przelotnie te, jakie są rozpostarte na jej północy, jadę więc do St. Andrews, miasta jednego z najstarszych w całej Szkocyi, a następnie przez Kinross i jezioro Loch-Leven, zatoczę z powrotem koleją łuk na południe. Takim więc sposobem wyzyskam wszystko, co tu jest do widzenia na wschodnim krańcu tego kraju, zanim przeniosę się na jego kraniec przeciwległy, w świat gór i jezior najwspanialszych na całej północy Europy.
Podróż do St. Andrews, trwa przeszło trzy godziny, nie płyniemy jednak środkiem Forthy, ale trzymamy się jej zachodnich brzegów, przy których zatrzymujemy się kilkakrotnie. Dozwala mi to przyjrzeć się gęsto zaludnionemu krajowi. Gdzie okiem rzucę, ogrody i pola uprawne, co kilkaset kroków szereg białych domków, przeglądających się w falach wody, tu i owdzie mały i schludny kościółek, skromną wieżyczką strzelający do nieba. Krajobraz cichy, pogodny, zarywający coś z naszego i gdyby nie te nie-
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/219
Ta strona została uwierzytelniona.
— 211 —