jaki tu panuje, podnosi tylko ogólny jej nieład. To co się tu od rana do zmroku widzi, jest czemś w rodzaju polskiego jarmarku, gdzie ludzie depczą sobie po piętach, a łby końskie przeciskają się gwałtem pomiędzy ludźmi, lub w rodzaju kolosalnej giełdy, gdzie wszyscy bez ceremonii, gniotą i popychają jedni drugich. Patrząc na to, zdumiewać się doprawdy trzeba, jak ruch konny utrzymanym wśród tego nieładu być może, ale widzi się tu często, że i policeman rady dać sobie z nim nieraz nie jest w stanie. Na innych ulicach Glazgowa ruch nieco mniejszy, ale nieporządek ten sam, i tylko jeden, jedyny George-squaere, niby kokietka wybierająca się na bal, przedstawia się nieco pokaźniej. Ale to tylko do południa, — po tej dnia porze, śmiecie, jakie zalega wszystkie inne arterye ruchu, przeniesionem zostaje nogami końskiemi na ten plac, i nad wieczorem ani Buchanan-street, ani Broomielow, nie mają mu już nic do pozazdroszczenia. Wszystkie ulice tego miasta, sprowadzane są już wtedy siłą wyższą do jednego mianownika: nieporządku.
Czarne zatem i brudne domy, nieład i chaos na każdym kroku, brak troski o wszystko, co interesem nie jest, wszędzie, gdzie się obrócisz, śmiecie, — oto Glazgów, miasto z pewnością jedyne w swoim rodzaju, nie przypominające żadnego chyba, tej wielkości miasta w świe-
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.
— 237 —