i niemieckiem. Poczem rozmowa przeszła na ogólniejsze tory.
— Pan z tak dalekich stron zawitał do nas, i na jak długo? — zapytał, wpatrując się we mnie uważnie.
— Tak jest, przybywam z Polski i bawię w Szkocyi już od dwóch tygodni.
— Z Polski? A czy pan zna moje rodzinne miasto Płock, — zagadnął po polsku.
Pojąć łatwo, że już w tym języku toczyła się nasza dalsza rozmowa. Proszony o to, opowiedział mi Abraham historyę swojego życia. Przed 50 laty przyszedł na świat w Płocku, na łonie biednej rodziny i tam odebrał początkowe nauki. Ale nieszczęściło mu się w domu. Był ubogi, czego się chwycił, to mu wypadało z ręki, postanowił więc wynieść się gdzieś daleko. Trzydzieści więc lat temu, zawitał pod pochmurne niebo Glazgowa, podobało mu się tu dość, tu więc osiadł, ożenił się z żydówką angielską i założył rodzinę.
— Ta młoda miss (panna) — dodał, zwracając się w stronę stojącej obok kobiety, — to moja córka.
— Do you speak polish? (Czy pani mówi po polsku) — zapytałem.
— Not at all (wcale nie). — brzmiała odpowiedź — but I understand a little this language. (ale rozumiem nieco ten język).
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/251
Ta strona została uwierzytelniona.
— 243 —