Rozmawiałem z Abrahamem z dobre pół godziny. Co mnie zadziwiło w tej rozmowie? Oto, że pomimo iż od lat trzydziestu bawił w Glazgowie, wysławiał się znośnie naszym językiem. Przypomniało mi się wtedy, że kiedym przed laty podróżował po Szwecyi, spotkałem w Sztokholmie pewnego Polaka, który nie umiał ani słowa po polsku. Wyszedł z kraju po kampanii węgierskiej, bawił także około trzech dziesiątków lat na obczyźnie i zapomniał doszczętnie swego ojczystego języka.
— Czy pan ma często sposobność mówić po polsku? — zagadnąłem.
— Z raz na rok.
— A z kim?
— Z robotnikami, którzy tu przychodzą po zarobek. Jest ich tu w Glazgowie nie wielu, przecież są. Z Polski i Litwy idą przeważnie do Londynu i szlakiem na Liverpool dostają się aż do nas. Po większej części jednak wynaradawiają się oni, lub zrozpaczeni wyjeżdżają do Ameryki.
Zmuszony zostałem przerwać rozmowę, i podążyłem ulicą Broomielow w stronę doków. Zaledwie uszedłem kilkaset kroków, gdy nagle ktoś chwyta mnie za rękę. Oglądam się i widzę Abrahama.
— A nie zapomnij pan, bawiąc tu, zwiedzić
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/252
Ta strona została uwierzytelniona.
— 244 —