do mogiły i chciałem być jak najprędzej na dole. Dreszcz mię przeszedł i sam nie wiedząc jakim sposobem, znalazłem się u stóp kościoła. Ale gdy się tu znalazłem, znowu jakaś niewidzialna siła podniosła mój wzrok do góry, i patrzyłem znowu długo na to miejsce snu ostatniego mieszkańców tego miasta, i przyznawałem, że piękniejszego, poetyczniejszego, wyobrazić sobie nawet nie można. Tylko że to piękno nie grzeje a chłodzi, tylko że do tej poezyi dziecko rozkosznego południa nie przyczepiłoby swoich uroczych legend. Jest tu bo poezya smutku i łez, a nie ta, dajmy na to, rozkoszy i wesela, z jaką się spotykasz naprzykład na Campo Santo w Genui, mimo przecież, że tu i tam, dokoła ciebie leżą umarli. Ale bo i utkane, jak srebrem, lazurowe niebo Genui, jakżeż niepodobnem jest do ołowianego nieba tego miasta i tego cmentarza!
Nekropolis nie posiada ciekawych pomników. W tej atmosferze kwiat sztuki nie wschodzi. Widzę tu więc na mogiłach posągi duże, nie widzę pięknych, wszystko pełza po ziemi, nic na boskich skrzydłach fantazyi w górę nie wzlata. Jedyny Knox robi wrażenie. Na wysokiej kolumnie, stoi w naturalnej postaci i wzrokiem swym szerokie obejmuje łany Szkocyi, a u stóp jego wielkiemi głoski, czytam wypisane słowa hołdu współrodaków. Przejmuje cię
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/258
Ta strona została uwierzytelniona.
— 250 —