dził on was nim stanęliście przed kasą i dostrzegł, że ten pan nie dlatego cię przyciska do muru, aby co rychlej bilet otrzymać. Był to pick-pocket (złodziej kieszonkowy), który jeżeli nie dokonał na kieszeni twojej niekrwawej operacyi, to dlatego tylko, że mu w tem przeszkodził policeman, ale chęci jego były przecież jak najlepsze. Bez policemana więc, byłbyś obrany ze swego grosza, mimo żeś przed chwilą czytał „beware of pick-pockets“ (strzeż się złodziei) i powtarzał sobie po cichu, że ci ostatni niebezpiecznymi są tylko dla nieostrożnych.
Powtarzam jeszcze, zanim się z policemanem rozstanę, że jest on gwiazdą opiekuńczą Londynu, że każdy z mieszkańców, tego miasta ma mu coś z pewnością do zawdzięczenia, a cudzoziemiec ma mu do zawdzięczenia wszystko. On go broni od roztratowania i złodziei, doprowadza do miejsca, do którego dojść chce, informuje o tem, o czem znikąd informacyi otrzymać nie może. I czyni to wszystko bezinteresownie, nie domaga się, nawet nie przyjąłby za swe usługi żadnego datku, i jednego tylko czego żąda, — znajomości języka angielskiego. Bez tej znajomości, zaiste i policeman nic poradzić nie umie, jest on niemym i głuchym, i pod tym względem jest typowem odbiciem swojego społeczeństwa, głuchego i niemego na wszelkie nawoływania cudzoziemską mową.
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.
— 20 —