opisać czytelnikowi te cuda, oprowadzić go po gmachu wystawy międzynarodowej w Glazgowie, o której cała Szkocya dotąd wspomina z tak wielką dumą, zwłaszcza też, że już jesteśmy na wyjezdnem z tego miasta, żeśmy już w niem zobaczyli wszystko co było godnem widzenia, i że dla pełności obrazu, potrzeba nam tylko tej wystawy.
Zaczynamy.
Niedaleko Uniwersytetu, w cieniu drzew rozlewających dokoła balsamiczne powietrze, nad brzegiem niewielkiej rzeczki Kelvin, wpadającej do Clyde’y i z nią razem ginącej w Greenocku, w mętnych falach Atlantyku, wznosi się rozległy z drzewa budynek z oszkloną w środku i ubarwioną chorągwiami kopułą. Budynek prosty i skromny, imponuje jedynie rozmiarami swymi, ale nie daje nic dla oka. Praktyczni Anglicy, jak we wszystkiem tak i tu chcieli, aby sprzęty i ludzie mieli widne i wygodne pomieszczenie, dali im więc powietrza dużo, ale nie uczynili nic, aby estetycznym wymaganiom znającego się na pięknie człowieka, zadość uczynić. Nic dziwnego, co kraj to obyczaj, a dla Anglika wszystko co z pożytkiem w bezpośrednim związku nie chodzi, nie warte jest zachodu i trudu.
Jeżeli przejdziemy most na Kelvinie i wejdziemy do wnętrza przez wejście główne, tak
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/261
Ta strona została uwierzytelniona.
— 253 —