chciał osiadać tu na stałe i zakładać rodzin. I tylko więc ci, którzy czuli potrzebę oderwania się od towarzystwa i poprawy w samotności, przybywali na te tajemnicze wyspy, i tu pędzili życie anachoretów. Również korzystali z tego osamotnienia tych wysp przemytnicy, i czas też jakiś kwitnęła tu na potęgę kontrabanda, nim żelazna ręka sprawiedliwości, stargała nici jej sztucznego żywota.
Ale oto na zachodzie ukazuje się maleńka osada. Statek, żeglujący dotąd środkiem jeziora, nagle zwraca się w stronę takowej, a za chwilę zatrzymuje się nad brzegiem. To pierwsza stacya Loch-Lomond: Luss.
Powiedźmy okiem po tej osadzie, wysiąść tu czas nam już nie pozwala.
Luss jest maleńkiem miasteczkiem u wejścia do doliny, ochrzczonej tem samem nazwiskiem. Tu już jesteśmy w samem sercu Szkocyi, mamy przed oczami prawdziwą sielankę. Przed nami wznosi się kilka skromnych ale pięknych domków, dalej kościołek o sielskim stylu, nieśmiało niewielka wieżyczka strzela ku górze, a jeszcze dalej, coś, czego dotąd nie dostrzegłem w tym kraju, co rzadko gdzie poza granicami mojej Polski daje się widzieć w Europie, bielą się biedne, słomą pokryte chaty! Widok ten, obudza w duszy mojej rzewne wspomnienia. Patrząc nań, przenoszę się po przez te
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/288
Ta strona została uwierzytelniona.
— 279 —