zdumiewające prawdziwie swoją ostrożnością i wytrwałością.
Widok, jaki roztacza się z wierzchołka Ben-Lomondu, należy bez zaprzeczenia do najpiękniejszych w Europie. Bo pomijam już to, że u stóp góry mamy przejrzyste i piękne zwierciadło wód, w którem przegląda się on kokieteryjnie, niby dziewica, kwefiąca swoje sploty, — oko twoje, gdy tu staniesz, nie tamowane żadną dokoła równej wysokości górą, obejmuje horyzonty jak najszersze. Kiedy więc zwrócimy się ztąd na prawo, mamy w perspektywie Edynburg i wody Północnego morza, gdy skierujemy wzrok na lewo, spostrzeżemy wyraźnie wyspy okalające zachodnie brzegi Szkocyi, i Atlantyk mieniący się barw tysiącem, a na południu ujrzymy ponury Glazgow, przykryty ciemnym skrawkiem okopconego nieba, i wesoły Lanark, siedzący na straży źródeł i spadków Clyde'y. Naturalnie, że widzi się to wszystko wtedy tylko, kiedy powietrze jest czyste, ale bo też gdy czystem nie jest, nikt tu, nawet najśmielszy podróżnik nie odważyłby się drapać na szczyt.
Opowiadano mi w Rowardennan, że kilka lat temu, zdarzył się tu smutny bardzo wypadek. Pewnego jesiennego już dnia, przybył z Londynu pewien Anglik i zapragnął dostać się na Ben-Lomond. Dzień był pochmurny i ciemny,
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/293
Ta strona została uwierzytelniona.
— 284 —