nikt mu za przewodnika służyć nie chciał. Niezrażony tem jednak, postanowił ruszyć z mapą góry sam w drogę, i zjadłszy w hotelu śniadanie, poszedł, mimo że go powstrzymywano od tej niebezpiecznej wycieczki. Poszedł, i więcej nie wrócił. Ben-Lomond w jednym miejscu jest stromy i przepaścisty, ale zarazem ztamtąd jest piękny widok. Przypuszczają, że pragnąc się widokowi temu przyjrzeć, niebacznie postąpił ku przepaści, i życiem swojem przypłacił zbytnią śmiałość.
Jakże prawdziwemi są słowa Szekspira, pomyślałem, słysząc tę smutną opowieść: the best safaty lies in fear (najlepsze niebezpieczeństwo spoczywa w obawie), i ileż złego uniknęlibyśmy nieraz w życiu, gdybyśmy częściej mieli na uwadze te słowa, zwłaszcza też, jeżeli wyrazu „obawa“, brać nie będziemy w dosłownem znaczeniu, ale przywiążemy do niego szersze pojęcie: „przezorności“.
Ale cóż to za zbiegowisko po prawej stronie prującego od kilku minut znowu, wody jeziora statku? Wszyscy podróżni skupili się w jeden punkt, i wszyscy przyglądają się uważnie jakiemuś dziwnemu wydrążeniu w skale. To jaskinia Rob-Roya, uwieczniona w powieści Waltera Scotta. Tu to, wedle podania, głośny ten pirat, więził ofiary swojej chciwości i srogości, i tu przyjmował następnie za nie
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/294
Ta strona została uwierzytelniona.
— 285 —