arki dostać, trzeba wchodzić na nie po drabinie, a zejść z nich, z powodu braku stopni i schodów, jest prawdziwem niepodobieństwem. To też konduktor wozi ciągle z sobą te schody i przystawiać je zawsze jest zmuszony, ilekroć kto z podróżnych chce wysiąść.
Siedzę więc na wzniesieniu kilka łokci nad ziemią i okiem obejmuję roztaczający się przede mną widnokrąg. Jest to świat gór w całem znaczeniu tego słowa. Za mną z tyłu pozostały wody jeziora, a przede mną, na prawo i na lewo, pagórki, góry, przepaście i doliny. Kiedym znajdował się na Loch-Lomondzie, miałem dokoła płaszczyznę wody, tu i owdzie przy brzegach pola i łąki, — tu nie mam nic, prócz urwisk i szczytów najprzeróżniejszej wysokości, nic prócz szerokich garbatych przestrzeni. To też choć obrazy tu są prawdziwie piękne, tęskno mi jednak za scenami Loch-Lomondu, zimna bowiem, choć wysoce poetyczna jednostajność, jaka tu panuje, wyobraźni mej bodźca nie daje. Patrzę więc smutno na ten łańcuch, który mnie żelaznemi kleszczami ściska, i wybiegam ztąd myślą na te obszary wodne, gdzie żadne więzy nie krępowały moich ruchów, gdziem nie czuł się tak jak tu w klatce, ale prawdziwie wolny, ogarniał niemal w swoje ramiona świat cały.
Nie wiem, czy każdy doświadcza tego co ja uczucia, gdy rzucony zostanie w świat gór.
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/297
Ta strona została uwierzytelniona.
— 288 —