bowiem, zaspokojony już w zupełności wzrok, odmówiłby nam dalszego posłuszeństwa.
Zaraz po wyjeździe z gór Trosachu, ukazuje nam się po prawej stronie małe, ale romantyczne jezioro. Jest to Loch-Achray. Z góry omnibusu, w którym siedzę, wydaje mi się ono jak rozlana w ogrodzie z dzbanka woda, w zwierciadle której przeglądają się, usypane dziecinną ręką góry piasku. Dalej widzimy słynny Brik of Turk, most kamienny na bystrym potoku, z którego widok do powabniejszych należy, a jeszcze dalej Loch-Vennachar, wodę dwa razy większą od Loch-Achrayu, ale nie powiem by piękniejszą od niego. Za tem jeziorem droga się nieco opuszcza, góry zmniejszają się i rzednieją, wjeżdżamy w dolinę Calanderu, a za chwilę ukazuje nam się niewielkie, rozrzucone miasteczko, gdzie jest właśnie kres naszej podróży. Tu więc opuszczamy omnibusy, i odszukawszy stacyę kolei żelaznej, wyjeżdżamy z tego zaczarowanego kraju. Kupuję bilet do Stirlinga, zanim bowiem porzucę Szkocyę, chcę wpierw zobaczyć starodawną tę rezydencyę jej królów.
Stirling w dziejach Szkocyi ważną bardzo odgrywa rolę i na kartach jej historyi zapisany jest niestartemi głoskami, tu bo rozgrywały się u stóp rzuconego na stromą skałę zamku, niemal że wszystkie krwawe dramaty wiekowego sporu dwóch narodów.
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/310
Ta strona została uwierzytelniona.
— 301 —