mówi o jej godności. Obraz słaby, jak i wszystkie inne, przecież przystanąć przed nim każdy musi. Dlaczego? Bo w nim widnieje coś takiego, co dziwnie z losem Maryi jest złączone, bo bije z niego to, co było tłem jej życia... nieszczęście. Malarz zrobiwszy wszystkie królowe Szkocyi prawie podobnemi do siebie, gdy stanął przed niezamalowanem jeszcze płótnem, dłużej niż przed każdem innem się zastanowił. I wynikiem tego zastanowienia było, że dał nam nie monarchinię losem ludzi władnącą, nie strojnisię zachwycającą potęgą piękności swojej, ale grzesznicę upadłą pod brzemieniem nieszczęścia, zrodzonego przez wyrzuty sumienia. Wiedział on, że Marya winną była, że śmierć Darnleya kamieniem ciąży na jej przeszłości, że występny Bothwell tylko względy występnej mógł posiąść, ale wiedział i to, że pokuta maże największe winy, że Bóg miłosierdzia przed największym zbrodniarzem otwiera nadziei wrota. Więc przekonany z historyi o tem, że Marya pokutowała i jak jeszcze pokutowała, chciał by na widzu robiła na tym obrazie wrażenie, jeżeli nie sympatyi, to miłosierdzia. Przedstawił ją zatem smutną i zadumaną, troski piętno wyrył na jej czole, wlał w oczy przeczucie blizkiego sądu i blizkiej kary, będącej nieuniknionem następstwem winy. Marya na tym obrazie cierpi, rak zgryzoty toczy jej sumienie, twarz jej mówi,
Strona:Odgłosy Szkocyi.djvu/52
Ta strona została uwierzytelniona.
— 46 —