Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/011

Ta strona została uwierzytelniona.

GDYBYM MIAŁ SANIE



Gdybym miał sanie i dwa białe konie
I uprząż całą wybitą dzwonkami,
Tobym w poranek, gdy świat w słońcu tonie,
Śniegi się iskrzą wokół brylantami,
A mgły różowe snują się po niebie,
Hucznie i dzwonnie przyjechał po ciebie.

Jabym otulił twoje nóżki małe
Miękkością koców i ciepłem baranic
I gnałbym z tobą hen na pola białe,
Gdzie bezmiar śniegu ciągnie się bez granic
I gdzie na drzewach, zadumanych ciszą,
Okiście śnieżne nieruchomo wiszą.

Wokół nas śniegów bajka brylantowa
I niebo, które do ziemi się chyli —
Jabym do ciebie nie rzekł ani słowa,
Bo słowa pięknść okłamują chwili,
Ale bym rączkę twą pod futrem ścisnął
I na twych oczach oczyma zawisnął.

A po powrocie, gdy zamilkną dzwonki
I bat przed domem raz ostatni strzeli,
Tobym wydobył cię z futer osłonki
Tak jak dobywał dziad mój karabeli
I słowo „kocham“ na wargach zakrzepłe
Jabym wcałował w twoje usta ciepłe.