KSIĘGA ŻYCIA
W nocach bez końca, kiedy spać nie mogę
I węże wspomnień wypełzają z cienia,
Lubię czasami spojrzeć z oddalenia.
Na całą dotąd przebytą już drogę.
Wtedy otwieram wielką księgę życia
(Zowie się księgą główną w buchalterji)
I pośród cyfer nieskończonej serji
Robię ciekawe dla duszy odkrycia.
Choć mi się lało z bardzo wielu rynien,
Na każdej stronie rachunku przejrzystość,
Bo pilnie dbałem o bilansu czystość,
I o harmonję między „ma“ a „winien“.
A jednak zawsze w ostatecznej sumie,
Choć się zgadzają pojedyńcze strony,
Wyłazi jakiś błąd niedostrzeżony,
Którego w pierwszej chwili nie rozumię.
Minęły lata, więc nie będę badał
Tego, co widzę dziś czarne na białem —
Może dawałem więcej niźli brałem?
A może ktoś mię po cichu okradał?
Z tego, co mówi życia księga główna,
Komuż już dzisiaj rachunek potrzebny?
Śmierć pociągnięciem swojej kosy srebrnej
Wszystkie rachunki niedługo wyrówna.
Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/080
Ta strona została uwierzytelniona.