Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

ROZKOSZ WYWCZASÓW



Weranda — słońce — ślaz i polne dzwonki...
Tuż pod sufitem gra kapela muszek.
Przez okna widać kwadrat górskiej łąki,
Na której konie swe pasie pastuszek.

Mój chart oparłszy długi pysk na łapach
Patrzy mi w oczy w milczącej pokorze —
Od rozgrzanego lasu płynie zapach
Lepkiej żywicy płynącej po korze.

Ledwo zaczęty dzień prędko nie zemrze.
Jest mi na duszy dobrze i słonecznie...
Pod moim domem strumień cicho szemrze:
Płynę, przemijam a przecież trwam wiecznie.

Wyszedłem wreszcie z owej smugi cienia,
Po której zawsze kroczy moje życie.
Czuję się małą cząstką wszechistnienia
Zgubioną jako ten obłok w błękicie.

Trwaj dobra chwilo i niech cię nie spłoszy
Żadne wspomnienie złe i nieopatrzne,
Niosące koniec wywczasów rozkoszy —
Bo gdy odnajdę się, znów cierpieć zacznę.