Strona:Ogród życia (Zbierzchowski).djvu/223

Ta strona została uwierzytelniona.

KAKTUSY



Dziwne, kapryśne, niebywałe formy,
Szaleństwo linji i maligna wzorów,
Jakby natura wyszła nagle z normy,
Znudzona cudną harmonją swych tworów.
 
Twarze bez nosa lub z kolczastym nosem,
Jakby wycięte z organizmu członki,
Główki, srebrzystym obrośnięte włosem,
Albo nieznanych nam stworzeń ogonki.

Polipie macki, narośla i guzy,
Kule, do których przyczepiono grzywę,
Zielone węże na głowie Meduzy,
Palm i cyprysów parodje złośliwe.

Świat z nieczystemi siłami pobratan,
Które wybiły mu na słońce chodnik.
Kto wyhodował go? czy jakiś szatan,
Czy obłąkaniem dotknięty ogrodnik?

A jednak lubię tych potworków nędzę
I ich ślimacze pięcie się ku górze,
Bo tak w nich czytam, jak w magicznej księdze,
Do której szyfrę wykradłem naturze.

Bo czasem, jeśli w jakiś ranek złoty
Z kaktusa strzeli kwiat barwami swemi,
Jest on podobny do krzyku tęsknoty
Za tem, co boskie i piękne na ziemi.