— A cóż to za zgryzota z tym chłopczyskiem! — irytowała się baba, spychając mnie na podłogę. — Idź zaraz do łóżka, ty sowizdrzale[1], bo się zaziębisz... Antoś, mówię ci: idź, pókim dobra, bo pani zawołam!
Byłem znowu w łóżku. Wtedy niańka wzięła przed komin moją koszulę dzienną, aby ją wygrzać, a ja tymczasem zdjąłem nocną.
— Uuu!... ty bezwstydniku paskudny!... — gniewała się — żeby też taki duży chłopiec goło chodził... Nie ma to w oczach ambicji za grosz... No... czegóż się znowu ubierasz w nocną koszulę, kiej[2] ci chcę włożyć dzienną?... Antoś, ustatkuj ty się...
Potem brała moje majtki; były one zeszyte razem z kaftanikiem. Ażeby ubrać się w nie, należało przez tylne wejście włożyć jedną nogę, potem drugą, a następnie wsuwać ręce w ciasne rękawy.
— Antoś! stójże spokojnie!... — upominała niańka, zapinając mi na plecach cztery guziki. — Teraz se siądź, trza cię obuć. Antoś! trzymaj nogę prosto, bo ci pończochy nie włożę... O, widzisz, znowu pękł trzewik, i zerwany sznurek. Moje nieszczęście z tym chłopczyskiem!... Antoś! nie kręć się, bo pani zawołam. Stójże, włożę ci sukienkę. A gdzie pasik? Patrzajcie go, pasik w łóżku!... Jak będziesz taki dokucznik, to cię złapię kiedy i zaniosę do starego za olszynę. On ci da!...
— Oj! oj! a co on mi zrobi? — odpowiedziałem zuchwale.