Na kolację podawano herbatę, zrazy z kaszą, czasami gęś pieczoną. Ogólne jednak zadowolenie dosięgało szczytu wówczas, gdy wnieśli krupnik. Była to gorąca wódka z miodem, zaprawiona goździkami i cynamonem. Dostawałem i ja tego specjału pół kieliszka, a gdym wypił, robił się ze mnie inny człowiek. Raz zdawało mi się, że już jestem zupełnie dorosły. Zacząłem mówić ty panu sekretarzowi magistratu, później oświadczyłem się pocichu starszej wnuczce pani majorowej, a nareszcie — zacząłem chodzić na ręku tak ładnie, że zarumieniony pan burmistrz powiedział, iż jestem chłopiec nadzwyczajnych zdolności.
— To będzie wielki człowiek!... — wołał, uderzając ręką w stół.
Alem reszty już nie dosłyszał, bo mama w tej chwili kazała mi iść spać.
Była to dla mnie wielka zgryzota, gdyż po kolacji, na zakończenie wieczoru, pan kasjer śpiewał przy gitarze.
Pamiętam go, jak dziś. Był to człowiek dość młody. Miał trochę niższe kołnierzyki, aniżeli pan Dobrzański, ale zato wyższą czuprynę. Chodził w ciemnozielonym surducie z krótkim stanem, w niebieskich spodniach ze strzemiączkami i z fartuszkiem[1] i w aksamitnej kamizelce w ponsowe kwiaty. Na szyi nie nosił chustki, tylko halsztuch[2].
Stawiano mu krzesło na środku pokoju. Siadł-