Strona:Omyłka.djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

Francuz, ino się zamajtnął[1], i już niema tamtych. Leżeli, gadał Maciej, jak snopy, kiedy się wóz wywróci.
— Jezu! Jezu! — szepnęła jedna z dziewcząt.
— I już się nie podnieśli, kiedy tak leżeli? — spytała Łukaszowa.
— Jakże się mieli podnosić, kiedy byli poprzetrącani? — odparła kucharka.
Niańka westchnęła.
— Dużo ludzi zmarniało bez[2] te wojny! — rzekła.
— A tera[3] musi zepsuje się najwięcej — zakonkludowała[4] kucharka. — Maciej powiadał, że jak Francuz idzie sam, to jest cała bieda, ale jak idzie z naszymi, to są dwie biedy.
W saloniku byli goście. Przez uchylone drzwi sypialni zobaczyłem pana Dobrzańskiego, pana burmistrza i księdza proboszcza. Byli zajęci gwałtowną rozprawą, i właśnie zagniewany pan burmistrz wołał:
— Głupstwo jest porywać się z takiemi siłami... Gdybyśmy mieli choć ze sto tysięcy wojska, sam poszedłbym pierwszy... Ale tak...
— No, Francuzi znajdą więcej — wtrącił proboszcz.
— Znajdą dla siebie, nie dla nas...
Pan Dobrzański śmiał się.

— Ja wiedziałem, — rzekł, trzęsąc ręką — że pan prezydent jesteś czerwony — przy krupniku.

  1. Zamajtnąć się (gw. lud.) — zamachnąć się;
  2. bez (gw. lud.) — przez;
  3. tera (gw. lud.) — teraz;
  4. konkludować (z łać.) — wnioskować.