Strona:Omyłka.djvu/046

Ta strona została uwierzytelniona.

sputy[1] — odparł nauczyciel. — Zamiast chłodno badać sytuację, unosi się...
Dla otarcia potu z czoła wydobył kraciastą chustkę, a potem machinalnie tabakierkę.
— Każdy pogląd ma w sobie coś prawdy i coś fałszu, i dlaczego ludzie spierają się — mówił proboszcz. — Ale niesłychana rzecz, ażeby w takich czasach różnica zdań prowadziła do nienawiści i zemsty...
— Ja mściwy nie jestem, mnie wszyscy z tego znają — rzekł burmistrz.
— Ja w takiej chwili nie chcę niezgody — odparł nauczyciel i zażył tabaki.
— No, więc podajcie sobie, panowie, ręce, i — razem!... Złe czy dobre razem!...
— Moi drodzy! — wtrąciła matka, gwałtem zbliżając dłoń burmistrza do tabakierki nauczyciela.
— Niech i tak będzie! — mruknął nauczyciel i, podawszy burmistrzowi jeden palec, poczęstował go tabaką.
— Każdy zostanie przy swojem zdaniu — dodał burmistrz i dla ceremonji posypał sobie tabaką górną wargę.
— A Francuzi przyjdą! — bąknął pod nosem nauczyciel.
— Na guwernerów — dodał burmistrz.

Wychyliłem się przeze drzwi tak, że mama mnie zobaczyła. Szybko wbiegła do sypialni i, popychając mnie ku drzwiom, szepnęła:

  1. Dysputa (z franc.) — spór, roztrząsanie jakiejś sprawy.