Na podwórzu rozległ się szelest kroków; poznałem niańkę.
— Co to jest, Łukaszowo, tam, na gościńcu?
— Wojsko!... — odparła chrypliwym szeptem.
— Wojsko?... — powtórzyłem. — Wojsko!... — I zeszedłem nadół.
Mama już wróciła do pokoju i zapaliła świecę. Myślałem, że mię wykrzyczy za to, żem wyszedł z łóżka i w jednej koszuli wlazłem na strych. Ale nie robiła mi żadnych wymówek.
Sam nie wiedząc dlaczego, zacząłem się ubierać, a następnie już, wciągnąwszy but na nogę, położyłem się i zasnąłem. Musiałem przez sen krzyczeć, bo mama zbudziła mnie, oglądała mi usta i dotykała głowy.
Około dziewiątej z rana (właśnie kończyłem jeść kaszę z mlekiem), przybiegł do nas pan kasjer. Był nieuczesany i już w progu zawołał:
— Nie zgadnie pani, co zdarzyło mi się dziś w nocy!... Mały figiel, i jużbyście mnie nigdy nie zobaczyli... Ale... Dzieńdobry pani!... Jestem tak wzruszony, że zapomniałem przywitać się.
Pocałował mamę w rękę, mnie pogłaskał i usiadł na krześle.
— Cóż się stało? — zapytała mama, ze zdziwieniem patrząc na niego.
— Nadzwyczajny wypadek, jaki tylko mnie mógł spotkać! — odparł kasjer.
I nagle dodał, wysilając się na słodką minę:
— Czy nie dostałbym u pani szklanki wody?...
— Może herbaty?...
— Z największą chęcią...
Strona:Omyłka.djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.