Strona:Omyłka.djvu/074

Ta strona została uwierzytelniona.

W tej chwili w pokoju drgnęły szyby.
— «Niebieskie oczy — powtórzył nauczyciel — serce mu zraniły i swą srogością spokoju zbawiły». Czemu nie kończysz?
Szyby drgnęły dwa razy raz po raz.
— Na co się gapisz? — spytał nauczyciel.
Widocznie nic nie zauważył.
— Ktoś chodzi po strychu — odparłem, zmieszany nie pytaniami nauczyciela, lecz tym odgłosem, jakiego jeszcze nie słyszałem.
— Chodzi po strychu? — powtórzył nauczyciel, podnosząc głowę.
Szyby znowu zadrżały.
— Nie, to nie na strychu, — rzekłem — to coś zrzucają...
— Co? Gdzie?... Tobie się marzy?...
— Przecież okna drżą...
Nauczyciel zerwał się z krzesła przerażony.
— Co ty mówisz, dziecko? — zawołał, chwytając mnie za rękę. — Gdzie okna drżą?...
— Drżą, panie...
— Ty kłamiesz...
— Nie, panie, ja słyszę...
Wziął mnie za drugą rękę.
— Przyznaj się — mówił — nie umiesz deklamacji i straszysz starego nauczyciela... To szkaradnie!
Patrzałem zdumiony, myśląc, że stracił rozum. Cóż tak nadzwyczajnego, że trochę trzęsą się szyby?
— W tej chwili weszła mama.
— Panie Dobrzański — rzekła niespokojnie — jest coś złego...