Strona:Omyłka.djvu/087

Ta strona została uwierzytelniona.

cierpiała, tęskniąc po tobie... Ty żyjesz!... Teraz już nie puszczę cię z domu, niech się dzieje, co chce... Nie cierpię wojny, nienawidzę!... dzisiejszy dzień zabrał mi całe życie.
— Co mama robi?... — mówił brat, napróżno usiłując jedną ręką podnieść ją z ziemi.
Siwy człowiek dotknął ramienia mamy.
— Niech mu pani pozwoli odpocząć — rzekł. — On jest zmęczony.
Mama wyprostowała się, jak sprężyna.
— Prawda, on zmęczony...
Ale znowu pochwyciła zdrową rękę brata i zaczęła ją całować.
— Mamo!... mamo!... — mówił brat, cofając się.
Ale było widać, że nie ma sił.
Wtedy stary człowiek delikatnie odsunął mamę, wziął brata wpół i zaprowadził go na kanapę.
— Niech mu pani da kielich wódki — rzekł do mamy — bo on tego potrzebuje, a w mojej chacie nie było...
Pan Dobrzański pobiegł do szafy, nalał wódki i podał bratu.
— Już mi dobrze!... — powiedział. — Już o mnie nie myślcie... Jestem lekarzem i znam się na takich skaleczeniach. Za miesiąc będę zdrów...
— Ale już nie pójdziesz nigdzie!... — zawołała mama.
— Naturalnie — odparł ze słabym uśmiechem, spoglądając na swoją rękę. — Mamo — dodał po chwili, wskazując siwego człowieka — podziękuj mu. Kiedym niedaleko jarów upadł ścigany, on mnie