bym ją, biorąc żołd i głosując z wami razem za wojną!...
— Straszna omyłka! — szepnął mój brat.
Nauczyciel był bardzo zmieniony...
— Oburzały mnie twoje zdania — rzekł — ale... nie ja rozpuszczałem wieści o tobie, przysięgam na Boga!... — dodał, uderzając się w piersi. — Owszem, broniłem cię wobec innych...
Władek wyciągnął rękę do starca.
— Panie — rzekł, dławiąc się wyrazami — swoją drogą zrobię wszystko, aby ci powetować krzywdę. Ludzie dowiedzą się, że cierpiałeś niesłusznie.
Stary człowiek smutnie pokiwał głową.
— Nie zapomną mi inni, nawet ty sam, że, jak mówi Dobrzański, osłabiałem ducha... Miałem czas zastanowić się nad mojem położeniem. Rozsądek, przepowiadający klęskę, jest, jak puszczyk na cmentarzu, który woła: «Nie wstaniesz!...» Taki głos jest zawsze nienawistny. A im dokładniej spełni się przepowiednia, tem większa niechęć do proroka... Dlatego — dodał po chwili — już się nie spodziewam ludzkiej życzliwości. Przestaną mnie nazywać zdrajcą, a zaczną wołać: «Patrzcie, to ten zły wieszczek, który widział niebezpieczeństwo i nie zaradził!» Świat nie pyta, cośmy mówili — ale czyśmy zapobiegli nieszczęściu. Tego już nie umiałem zrobić.
Umilkł, a my odetchnęliśmy, bo każde jego słowo padało nam na duszę, jak kamień.
Nagle pan Dobrzański zbliżył się do starego człowieka. Objął go rękoma za szyję i ze łkaniem oparł głowę na jego piersi. Mama całowała brata,
Strona:Omyłka.djvu/092
Ta strona została uwierzytelniona.