z trudnością poprawiał się na łóżku, sykając niekiedy z bólu.
Mama ukradkiem ocierała oczy; pomimo to, dawno nie była tak rzeźwa, jak dzisiaj. Wszystko ją interesowało, zaglądała do każdego kąta, nawet głos jej odzyskał siłę i dźwięczność.
Dzień był pochmurny i zimny. Na polach rozścielała się mgła; co godzina padał deszcz, drobny jak rosa; powietrze było surowe. Zdawało się, że to nie maj, lecz październik.
W sieni usłyszałem wycieranie nóg i głos pana kasjera. Po chwili weszła do saloniku mama.
— Kasjer — szepnęła do brata — chce cię przywitać. Czy można?...
— Ale bardzo proszę — odparł Władek. — Nawykłem do licznego towarzystwa i poprostu boję się tego, że dziś widzę tylko parę osób.
— Nie zmęczy cię?
— Przeciwnie, rozweseli...
— Gdy zacznie kłamać — mruknął nauczyciel.
Wszedł pan kasjer z zadartą głową i taką miną, jakgdyby czegoś wielkiego dokazał. Zbliżył się do Władka i, mocno targnąwszy go za rękę, rzekł uroczyście te wyrazy:
— Czołem bohaterowi!
Brat mój, który miał wstręt do pozowania, skrzywił się na taki komplement. Spostrzegła to mama i szybko zwróciła się do kasjera z zapytaniem:
— Gdzież to pan był dziś w nocy?
— Pamiętna noc — westchnął kasjer, rozwa-
Strona:Omyłka.djvu/094
Ta strona została uwierzytelniona.