szpiega, który idzie tam, gdzie spodziewa się znaleźć wojsko.
Brat niespokojnie poprawił się na łóżku i słuchał.
— Com przeżył w tych jarach przez całą noc, trudno opisać — mówił kasjer. — Dosyć, gdy powiem, że za każdym krzakiem widziałem co najmniej dwu nieboszczyków...
— To nerwowe — odezwał się brat, przygryzając usta.
— To jeszcze nic. Widma były, znikły i basta. Ale nad ranem zdarzyła się gorsza rzecz: otoczyło mnie kilkunastu zbrojnych...[1] — «Kto panowie jesteście?» — pytam. — «My, widzisz, kim jesteśmy — odpowiedział jeden; — ale kto ty jesteś i co tu robisz?...» Naturalnie, powiedziałem, że ukrywam się, i pokazałem moją nominację... Co za szczęście, żem jej nie połknął! — dodał, patrząc na mamę.
— Ubyłby pomocnik pomocnika naczelnika parafji — mruknął pan Dobrzański.
Jednocześnie zamknął oko i skrzywił się w sposób mało poważny.
Kasjer odwrócił się od niego razem z fotelem.
— Pokazałem moją nominację — powtórzył — no, i zaczęliśmy gawędę. — «Przegraliśmy na łeb na szyję!» — mówił jeden ze zbrojnych. — «Jakże nie mieliście przegrać — odpowiedziałem — jeżeli tu pod miastem siedzi szpieg». — I powtórzyłem wszystko, com widział i słyszał. Byli rozwścieczeni.
- ↑ Jak z ciągu dalszego wynika, byli to rozproszeni przez Rosjan powstańcy.