Mama uklękła i, zasłoniwszy oczy, zaczęła szeptać pacierz. Stopniowo mój wzrok oswoił się z brakiem światła w izbie. Wtedy zobaczyłem, że pod ścianą leży człowiek, zakryty czarną płachtą. Twarde jej fałdy ułożyły się w taki sposób, że można było poznać głowę mocno zgiętą na piersi i trochę wzniesiony łokieć lewej ręki.
Prawa ręka opadła na ziemię, i z pod płachty wysunęły się blade palce z niebieskawemi paznokciami.
— «Wieczne odpoczywanie racz mu dać, Panie...» — szeptała matka.
— «Wieczne odpoczywanie...» — powtórzyłem.
Potem na klęczkach zbliżyłem się do zwłok i pobożnie ucałowałem rękę, która mi ocaliła brata.
Teraz za miastem już niema samotnej chaty. Ale potok szemrze, jak dawniej, na wzgórzach latem pachną wrzosy, a w wąwozach rozlegają się radosne śpiewy ptaków.
Nad źródłem stoi czarny ze starości krzyż, na którym jeszcze można wyczytać: ...Światłość wiekuista... Resztę mchy zatarły. Gdzie niegdzie widać rdzawe osobliwych form piętna, jakgdyby w tem miejscu, przed laty, nawet drzewo krwawemi łzami płakało.