Strona:Opętana przez djabła.djvu/105

Ta strona została przepisana.

znudzonego gapia, gorliwie przyglądał się witrynie z portretami aktorów.
— Sztuka? Hm... jakby to panu powiedzieć... Jest to jedna z tych sztuk, które przejęto nazywać „scenicznemi“. Sztuka beztreściwa, ale autor sprytny i doświadczony — i to go ratuje. Temat także stary! „Akrobaci filantropji“ — wszak o tem pisał jeszcze Grigorowicz! Dekoracje niezłe, zato reżyserja nieszczególna... Bardzo interesującą była w roli Eugenji — Barańska. Reszta — ot, tak sobie! Zresztą z pierwszego przedstawienia sądu wydać niepodobna...
Od strony witryny z fotografjami doleciał mnie szept:
— Zapytaj go pan czy autora wywoływano?
— A autora wywoływano?
— Nie było go w teatrze. Powiadają, że chory Przeziębił się, czy coś w tym rodzaju...
Różowy młody człowiek niespodzianie obrócił się ku mnie i rzekł:
— No, żegnam pana. Odjeżdżam. Muszę jeszcze do redakcji zdążyć.
Nazajutrz rano w tej samej gazecie, w której była ankieta o ostrygach, przeczytałem taką oto recenzję z wczorajszej sztuki:
„Jeszcze popularny pisarz Grigorowicz dotknął się był palącej sprawy „akrobatów filantropji“, tych obłudnych, przesiąkłych blagą i fałszem ludzi. Ten sam temat wziął za podstawę do swej sztuki autor „Śmietanki społeczeństwa“. Temat, co prawda, nie

105