Strona:Opętana przez djabła.djvu/110

Ta strona została przepisana.

— O królu!...
— Otrzymasz ją. Przywiążcie mu do szyji bryłę złota, ważącą tyleż, co jego głowa, i wrzućcie tego nędznika w fale morskie!
Poczem zniecierpliwiony zawołał:
— Czwarty!...
A wtedy przypełzał na brzuchu człowiek w łachmanach z obłędnemi oczyma i zamruczał:
— O, wszechpotężny! Mnie nie wiele trzeba do szczęścia! Jestem głodny! Daj mi się najeść, a będę szczęśliwy i będę sławił twe imię po całym świecie!
— Nakarmcie go — rzekł król z obrzydzeniem. —
A
gdy umrze z przejedzenia się, przyjdźcie powiedzieć mi o tem.
I przyszli jeszcze dwaj. Jeden — mocarny atleta, o ciele różowem i niskiem czole. Ten rzekł z westchnieniem:
— Szczęście w twórczości.
Drugi zaś był to blady, szczupły poeta, z czerwonymi wypiekami na twarzy. Rzekł:
— Szczęście — to zdrowie!
Uśmiechnął się sławny król smętnie i odezwał się:
— Gdyby to od mej woli zależała przemiana waszych losów, to ty poeto, już po miesiącu błagałbyś bogów o natchnienie, zaś ty o synu Herkulesa, biegałbyś do eskulapów po pigułki redukcyjne. Odejdźcie obaj w spokoju! Jest tam kto jeszcze?

110