Strona:Opętana przez djabła.djvu/124

Ta strona została przepisana.

koła ogniste,.. Profesor podnosi mnie z ziemi, łagodnie klepie po ramieniu i podaje szklankę z wodą:
— Niicz to, mon ami, niicz, niicz. O — widacz, że zupełnie zdrowi diafragma! Inni mój uczeni leży na podłoga, jak kadawer. — Teraz otwórz trochi gęba. Taak... jeszcze trochi... O — o! Ti czteri zęba precz! Precz, zupełne precz! język poderznąć. Podniebienie poderznąć! Mali język trochi — czyk!
Poczem nagłym ruchem pociągnął mnie za sobą ku pianinu.
— Teraz sprobujemi głos! Śpiewaj to: a-a-a-a-a-a-a-a.
Śpiewam ma się rozumieć: a-a-a-a-a-a-a-a.
— Nie tak, nie tak! Twoja głos śpiewa, jak byk! Kanta jeszcze jeden raz.
Przyznam się, że wcale się nie gniewałem na niego za to, iż mnie traktował per ty. Zawczasu bowiem słyszałem, że maestro wszystkim swoim ukochanym uczniom mówi: ty. A jeżeli mówi: pan, to daje do zrozumienia, że: z głosu twego będą nici..
— Śpiewaj jeszcze raz.
Śpiewam.
— O dyabolo! Ti nie jest ani pies, ani bies, ani kot! Trzymaj ton na diafragma. Śpiewaj tak, jakby ti brzucho boli!
Śpiewam — Nie tak! Nie tak! „Posługacz, daj jeden ręcznik“.
Przychodzi posługacz, jakieś wyschłe, nieogolone indywiduum, przypominające stróża z muzeum

124