Strona:Opętana przez djabła.djvu/126

Ta strona została przepisana.

Wypróbujemy oddech... Bierz ta nota. O, tata! Bierz i trzymaj prosto, jak jeden lokomotiwa: u-u-u-u-u-u-u...
— U-u-u-u-u...
A gdy to się udało, kładzie mi na piersi jedną wielką książkę, na nią drugą, trzecią, czwartą, piątą, szóstą...
— Bierz: u-u-u-u-u,, Poczem — czy dacie wiarę — na tę wielką kupę książek znosi kuferki, pudła, poduszki z otomany i nadomiar złego usadawia się na tem wszystkiem, sam w swej profesorskiej osobie.
Nie mogę wytrzymać i proszę o litość.
Profesor, jak się zdaje, jest zemnie zadowolony, ponieważ co chwila pociera radośnie ręce.
— Teraz ostatnia próba. Oto wiedeńskie krzesła. Wleź pod krzesła i siedź tam
— Ależ panie profesorze! To niepodobna...
— Milcz! jeżeli ti będziesz mogła śpiewać, siedząc pod krzesełka, ti będziesz mogła śpiewać w każdej innej position.
Wiem, że niewielu mi uwierzy, ale klnę się na wszystkie bogi greckie i rzymskie, żem postanowił i zdołał wleźć pod zwyczajne krzesło wiedeńskie i usiadłem tam, zwinąwszy się niemal w kłębek, a profesor siadł na krześle i huknął:
— Śpiewaj!
— Ale co mam śpiewać, maestro!

126