Strona:Opętana przez djabła.djvu/127

Ta strona została przepisana.

Co chcesz.. Co tylko chcesz: arję, duet, kwartet... Śpiewaj dotąd, aż przestane palić moja cigareta.
To mówiąc, zapala, moi państwo, olbrzymie cygaro austrjackie, ja zaś zaczynam śpiewać, siedząc w takiej pozycji, jak poroniony kawaler w muzealnym słoiku ze spirytusem. Śpiewam cały pierwszy akt z „Fausta“ epitalamę z Nerona prolog z „Pałaców“, kwartet z „Torreadora“, Gwiazdę wieczorną z „Tanhaeusera“... ten wciąż pali. Wreszcie braknie mi głosu.
Z gardła wyrywa się syczenie, niby z syfona wody sodoowej. A ten wciąż pali... Wtedy, zniecierpliwiony, odzywam się nieśmiało: Nie mogę więcej, maestro...
Maestro wstaje, podnosi krzesełko, i... daje mi takiego kopsa poniżej fraka, że lecę jak piłka po posadzce, dopóki nie uderzam głową o ścianę. Podnoszę się wreszcie na nogi i zdumiony bełkoczę tylko jedno słową:
— Profesorze...
— Aha — profesorze... Djabli was pobierz, kiedy profesorowi nie dajecie spokoju. Ja przecie jestem profesor nie waszego głupiego śpiewu, ale profesor gimnastiki, atletiki, boksa, pływania i fechtowania! Moja tilko familia jest taka sama, jak tego głupiego waszego profesora. To jest moje nieszczęście. Przez ta głupia szarlatana, do mnie każda dzień od rana do wieczora przyłażą różne

127