Strona:Opętana przez djabła.djvu/28

Ta strona została przepisana.

wreszcie nie wytrzymał i, klepiąc mnie po ramieniu rzekł:
— Pan mnie zdumiewa.
— Czemże to, jeżeli łaska?
— Pierwszy raz takiego człowieka spotykam. Wiadomo panu zapewne, że my, championi jesteśmy nieszczęśliwymi ludźmi. Starczy tylko, aby który z naszych nowych znajomych, dowiedział się o naszym zawodzie, by zaraz uznał za swoją powinność obmacać nam mięśnie na rękach, potem rozpocząć niemożliwie długą rozmowę o atletach, o jakichś tam samorodnych, cudownych siłaczach i t. p. i t. p. Takiemu panu zdaje się, że my, atleci o niczem innem rozmawiać nie możemy. Potem, w trakcie rozmowy, przypomni sobie np. Luricha, którego widział, dajmy na to, piętnaście lat temu, i jeszcze raz obmaca panu mięśnie rąk i nóg, a potem da panu swoje do obmacania I dalejże nudzić pana rozmową, przed którą niema się gdzie ukryć... Pan, zdaje się, jest w mojem życiu pierwszym człowiekiem, który postąpił wobec mnie zupełnie poprawnie.
Huknął się pięścią w kolano, aż ławka drgnęła.
W tej chwili wszedł do wagonu nowy pasażer. Odrazu można było poznać, że jest to człek towarzyski. Opadł koło mnie na kanapę, zdjął kapelusz, wytarł chustą czoło i bez ceremonji zwrócił się do championa: — Daleko pan jedzie?

28