że pogląd mój na sprawy tego rodzaju jest bardzo określony...
— Co ty, kochanie! Ani mężczyzna, ani kobieta w tym pokoju nie zmieszczą się. Musimy wziąć chłopczyka, albo dziewczynkę. Ja tak lubię dzieci...
Oboje oddawna marzyliśmy o dzieciach, lecz dzieci, jakby na złość, nie mieliśmy. Właściwie mówiąc, to ja jakgdybym miał dziecko, tylko, że żona tu wcale nie była zainteresowaną.
Dlatego też żyliśmy sobie skromnie i cicho we dwójkę i tylko niekiedy w duszach naszych zrywała się burza, albo dręczyła nas tęsknota, gdyśmy spotkali np. jaką niańkę, ciągnącą wózek, lub zajętą grubaśnym, czerwonolicym dzieckiem...
O, dzieci! O wy kwiaty przydrożne, upiększające szczęśliwcom ciężką drogę gorzkiego życia... Czemu jesteście tak kapryśne, że unikacie jednych, a darzycie radością innych?...
— Masz rację, moja droga, — odparłem, gryząc się w wargi, gdyż serce moje tłoczyła wielka tęsknota. — Masz rację. Niech to będzie nawet nie nasze dziecko, w każdym bądź razie uprzyjemni nam ono kilka miesięcy samotności...
Tegoż dnia pojechałem do miasta i podałem do dziennika anons: „Młoda, bezdzietna para, zamieszkała w willi, w nadzwyczajnie zdrowej miejscowości, rozporządza zbytecznym pokojem, który może zaofiarować chłopcu, albo dziewczynce, nie mającym możności
Strona:Opętana przez djabła.djvu/56
Ta strona została przepisana.
56