Strona:Opętana przez djabła.djvu/59

Ta strona została przepisana.

Na rzęsach żony zawisły łezki. — Pokiwałem w zamyśleniu głową i milcząc, wyszedłem.
Nim siódma wybiła, kazałem służącej ugotować dużo mleka, poczem udaliśmy się na stację.
Hucząc i gwiżdżąc, nadbiegi pociąg. Stacyjka była miniaturowa, to też pasażerów wysiadło na niej niewielu: jakiś ksiądz, panna z kuferkiem, jakiś młodzieniec z żylastą szyją i dzikimi ruchami, wreszcie grubaśna kobiecina z klatką, w której skakał kanarek.
— A gdzie nasz... Pawełek? — zapytała zdumiona żona, gdy pociąg zagwizdał i pomknął dalej. — A zatem nie przyjechał? Hm.. Niańki też jakoś nie widzę...
— A może to ta niańka, — wskazałem nieśmiało. — Ta z kufrem?
— Co znowu! A gdzież w takim razie jest... Pawełek?
— Może ona go ma... w kuferku?...
— Nie pleć głupstw! Cóż to, kot jaki, czy co?
Gruba kobieta z kanarkiem, rozglądając się na wszystkie strony, zbliżyła się do nas i spytała:
— Czy to może państwo Pawełka naszego szukają?
— My, my! ucieszyła się żona. — A co się z nim stało? Czy nie zachorował przypadkiem?
— Ależ on tu stoi.
— Gdzie?!

59