— O... tu! Pawełku, chodź no tu, przywitaj się z państwem!
Młodzieniec z żylastą szyją obrócił się, podszedł do nas leniwie, przeginając się z boku na bok, wypluł ogromnego papierosa z lewego kąta ust i rzekł zblazowanym, tubalnym głosem:
— Mmmoje szanowanie państwu! Mmmama kazała kłaniać się Państwu!
Żona zbladła. Ja zaś zapytałem ostro!
— To pan jesteś... Pawełek?
— Hę? No, tak, tak, ja! Ale niech się pan nie boi... Ja pieniądze za miesiąc od matki z góry przywiozłem! Mama prosiła, oddać państwu. Ot, tu jest trzydzieści blatów... Tylko dwóch rubeljansów brakuje... W mieście przetrąciłem przy bufecie na stacji coś niecoś, no i papierosisków kupiłem... Może pan pozwoli...
— Niańka! — szepnąłem wściekły, wziąwszy na stronę ową tłustą kobietę. — Cóż to znowu za komedja? Alboż to chłopczyk? Gdybym tak z podobnym „chłopczykiem“ spotkał się gdzie w lesie sam na sam — to dalibóg bez żadnych rozmów nietylko zegarek ale i pieniądze sam bym mu oddał! Alboż taki dryblas może uchodzić za „chłopczyka“?
Niańka z przymileniem popatrzyła mi w twarz i odparła:
— Ależ to przecież jeszcze takie dziecko... Zupełne dziecko...
— Ile ma lat? — przerwałem.
Strona:Opętana przez djabła.djvu/60
Ta strona została przepisana.
60