Strona:Opętana przez djabła.djvu/61

Ta strona została przepisana.

— Dziewiętnasty roczek...
— To po kiego djabła matka pisała do nas, że on „z zębów“ śpi niespokojnie? Myśleliśmy, że jest dopiero w okresie ząbkowania...
— Gdzie tam! już dawno mu wyszły, — uspokajająco odparła kobieta. — Tylko, że bardzo go często zęby bolą. Tak czy owak krzywdy mu państwo przecież nie róbcie..
— Ależ co znowu! Czyż mógłbym się na coś podobnego odważyć, — wyszeptałem, patrząc z przerażeniem na potężne barki „dziecka”. — Niech już sobie ten miesiąc przemieszka A potem... zabierzcie go sobie, na miłość Boską, gdzie chcecie...
— No, do widzenia, Pawełku, — odezwała się niańka, całując młodziana. — Pociąg na mnie czeka. Sprawuj się tu dobrze, nie zaziębiaj się i nie rób państwu przykrości... A panią bardzo proszę uważać, aby on z domu nie wylatywał ubrany lekko; bo chociaż teraz jest pora letnia, to jednak trzeba go wieczorami ubierać cieplej... Masz tu, mój Pawełku, kanareczka... Powieś go na pamiątkę po starej niańce gdzie na ścianie — niech ci śpiewa Dowidzenia, kochanemu państwu, dowidzenia!

III.

W milczeniu poszliśmy we trójkę, ja, żona i nasz lokator — z powrotem do domu.

61